Saturday, July 10, 2010

Thursday, July 08, 2010

.

Wstałem dziś rano i jak co dzień zrobiłem sobie śniadanie. Jajko na miękko, kromka z masłem, a do tego czekają inne różności, smakołyki jakieś. Woda buzuje na herbatę, ja w tym czasie nastawiam TVN24 co by pobrać pigułkę informacyjną, przed dnia rozpoczęciem. I kiedy zajadam się przepysznym żółtkiem osolonym, na ekranie telewizora ukazuje się pięć śmierci. Są to śmierci grupy dziennikarzy zastrzelonych z helikoptera przez Amerykańskich żołnierzy w Afganistanie. Widzę ujęcie z celownika strzelającego karabinu. Teraz karabiny są takie, że nagrywa się wszystko (prawdopodobnie, żeby później przeanalizować). Informacja mówi jednak o czymś innym. Mówi o tym, że postawiono przed sądem żołnierza, który upublicznił to nagranie i czeka go za to ciężka kara. Cała sytuacja pomyłkowego (?) ostrzału miała miejsce w 2007 roku, a jednak oni wszyscy zginęli właśnie dzisiaj, po raz kolejny, na moich oczach przy śniadaniu. W sensie... widziałem jak ginęli... zobaczyłem na własne oczy, patrząc oczami celującego człowieka 3 lata temu jak dzięki sprawnemu nacelowywaniu, kończy się życie kilku osób. Zjadłem jednak sniadanie do końca i poszedłem do pracy. W pracy siedziałem i pracę robiłem, słuchałem muzyki i smiałem sie się z różnych rzeczy. Jak każdego dnia. Na obiad zjadłem trochę więcej, ponieważ wiedziałem, że wieczorem sie wybieram oglądać mecz półfinałowy mistrzostw świata; Hiszpania contra Niemcy, i nie będę przez to mógł zjeść czegoś porządniejszego po pracy. Później poszedłem na mecz. Oglądaliśmy go wśród znajomych i zabawa była przednia. W tym momencie nawet zapomniałem już praktycznie w ogóle o pięciu poległych dziennikarzach tego ranka, trzy lata temu. Po zwycięstwie Hiszpanii, na która stawiałem poszliśmy jeszcze na jedno piwo. To równiez było bardzo przyjemne. Rozmawialiśmy o filmie Obcy (co to jeden z moich ulubionych) i o filmie Predator i o takich różnych, jak to po paru piwach. No i zacząłem w pewnym momencie wracać do domu. Autobus nocny. Śmiesznie trochę, ponieważ musiałem do niego podbiec, a już nie pamiętam kiedy ostatni raz biegłem do autobus (jakiegokolwiek). Wyjąłem więc książkę z plecaka i wiem, że czeka mnie miła podróż. Pół godziny lektury „Innych Pieśni” Jacka Dukaja. Po kilku minutach orientuję się, że tuż przy mnie siedzi dziewczyna i... płacze. Płacze płaczem tak szczerym, że czuję prawie moc jej cierpienia. Nie jest to płacz jakiś taki, że wszyscy go widzą i nie wiedzą co począć, że chowają ręce w kieszeniach i wzrok odwracają. Tak naprawdę, to nikt nie zwraca na nią uwagi. Jedynie moja bliska obecność, zupełnie przypadkowa, sprawia, że to zauważam. Jestem więc obok i zastanawiam się czy nie da się tego zmienić. Czy nie da się sprawić, żeby jej bólowi ulżyć. Nic mi nie przychodzi do głowy. A raczej przychodzą mi do głowy prawdopodobne scenariusze wydarzeń, które w żaden sposób nie poprawiają sytuacji. Że niby da się coś powiedzieć? Że kilka słow obcego gościa w autobusie nocnym pomoże uleczyć ranę? Ale jaką ranę? Nawet w tym jest jakaś niemożność, jakaś bezsilność. No bo nie będę przecież bez ogródek wypytywał. (to by była odwaga?). I wtedy wracają polegli dziennikarze. Pojawiają się przed moimi oczami w krzyżyku celownika. Obraz ten z telewizora nie chce w żaden sposób być innym. Tak to zobaczyłem przy śniadaniu. Pokazali mi jak się celuje do ludzi i zabija... widzę jak padają na ziemię, a inni w panice, potykając się starają się uciec. Widzę też jak dobijają jednego, który raniony nie jest w stanie zbyt sprawnie sie poruszać... A ona płacze... I kiedy prawie się decyduję, żeby coś do niej powiedzieć, jeszcze zupełnie nie wiedząc co to będzie, ona wysiada. Więc stoję trochę ja kretyn z tą książką w ręku, przypominając sobie o niej w momentach kiedy trochę się wyślizguje, żeby jej nie upuścić. No i teraz kiedy dziewczyny nie ma już w autobusie, staram się ogarnąć jakoś ten dzień, no i zupełnie nie idzie. Ni jak nie ma rozwiązania niczego. Co z tego, że przelatują przez głowe znane już wnioski wypowiadane przez wielu i przez siebie samego, że świat taki dzis jest, że śmierć jest skomercjalizowana, że przemoc i cierpienie jest medialne, że większość z nas przy śniadaniu nawet się nie zachłyśnie, widząc rzeczywisty ból innych ludzi na świecie?

Nie ma tu wniosku. Jaki wniosek mógłby być? Tak, tak, można analizować. Ale wnioski? W sumie to też są znane, tylko nie ma... (tak naprawdę to nie znam odpowiednich słów, żeby to nazwać, a już na pewno nie przychodzą mi do głowy żadne rozwiązania tego czegoś)